Uff, gorÄ…co.
Wczoraj, póżną nocą, po ponad 30 godzinnej podróży, dotarliśmy do uroczego, małego miasteczka w północno - zachodniej Argentynie - Tafi del Valle. Położone na 2000m n.p.m w dzien palące słońce, noce zimne, prawie mrożne.Oprócz tego, ze położone jest malowniczo to nic tam się nie dzieje. Można powiedzieć że psy kuprami szczekają.
Główną atrakcją jest wspinaczka na jedną z okolicznych górek w ponad 40 stopniowym upale - wydaje się nam to mega super atrakcją i sie wdrapujemy. Widoczek fajny ale jadąc do ww miejscowości autobusem mieliśmy takich po drodze przez 4 godziny. Nic to. Wspinaczka fajna. gubimy po pare kalorii i schodzimy. Po drodze spotykamy samopasące się konie, jeden o wyraźnie awanturniczym nastawieniu, na nasze zaloty i umizgiwania ustawia się zadkiem i widać gdzie ma nasze starania. By nie zostać skopytkowanym umykamy do wsi, siadamy pod sklepem, kupujemy winko w kartonie a tu pojawiają się kolejne kobyłki. Do tych się juz nie zalecamy, winkiem się nie dzielimy....
Jest tu jeszcze jeziorko którego nie ma bo koniec pory suchej.
Wyjeżdrzając próbujemy sie przemieszczać 'na stopa' ale po paru godzinach w słońcu spaleni i umęczeni poddajemy się i idziemy na autobus. Argentyna autostopowiczom ogólnie przychylna nie jest...
Ta oj