Geoblog.pl    karinaipSZem    Podróże    W poszukiwaniu złotego runa czyli w stronę końca podróży Kolumba    płyniemy
Zwiń mapę
2010
08
paź

płyniemy

 
Argentyna
Argentyna, Cafayate
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13199 km
 
Oj tak. Zasiedzieliśmy się troszeczke. Przepiękna mieścina. Mnóstwo atrakcji, jeszcze więcej wina do wypicia... któż nie chciałby posiedzieć tu troszeczkę dłużej.
Miasteczko to niewielkie, z końca na koniec można przejść dosłownie w parę minutek, ale to nie takie proste - co jakiś czas napotykamy sklep firmowy należący do jednej z wielu lokalnych winiarni i nie możemy się oprzeć pokusie aby do nich nie zajrzeć - tak więc spacerek przeciąga się w godziny i litry :)
Tak nam mija pierwszy dzień - jesteśmy wręcz upojeni urodą i ciszą tego miasteczka. Kończymy go popijajac winko domowej produkcji nabyte na lokalnym ryneczku. Pani sprzedawczyni wyciągała nam spod lady coraz to różne smaki, odmiany i roczniki. Zdecydowaliśmy się na słodziutkie pyszniutkie białe winko, które lokalni zwą po prostu 'dulce' (co znaczy słodkie). Tak się też szczęśliwie poskładało, że trafiliśmy akurat na lokalne święto patronki miasta - tak że mieliśmy festyn z tańcami i innymi atrakcjami a wszystko to powiązane było z winkiem :)
Następnego dnia trochę umęczeni idziemy na podbój okolicy - dowiadujemy się, że gdzieś za górami, za wyschniętą rzeką jest wodospad, urocze miejsce gdzie możemy dojść sami jeżeli odwagi i chęci nam nie brakuje. Tak się składa, że tego akurat nam nie brak w przeciwieństwie do paru minerałów które wypłukaliśmy z siebie dnia poprzedniego. Uzupełniwszy więc wszystkie braki posilając się pysznym lokalnym stekiem ruszmy w drogę... raptem 10 kilometroów w prażącym słońcu i jesteśmy u podnóża gór. Tu lokalesi oferują nam swoje usługi i pytają czy nie potrzebujemy przewodnika. Grzecznie odmawiamy pewni sił swoich i ruszamy w drogę. Zaczynamy gubić się już na samym początku choć mówiono nam by podążać wzdłóż rzeki. Niby nic. Okazuje sie to nie takie proste jak zakładaliśmy - skalista rzeka, po obu bokach prawie pionowe ściany. Kluczymy, błądzimy, zawracamy. Można powiedzieć robimy klasyczne koła. W pewnym momencie podażamy nawet za stadem dzikich kozic myślące, że one nas gdzieś doprowadza. Nic bardziej błędnego. One maja raciczki a my nie...
Na szczeście dla nas napotykamy grupkę argentyńskich dziewczyn z przewodnikiem - lokalnym panem, który chyba w poprzednim wcieleniu był jedna z owych koziczek za którymi podążalismy - taki sprawny i skoczny to jegomość. Od dziewczyn dowiadujemy się, że one również starały się przejść samotnie tą trasę poprzedniego dnia ale im nie wyszło. Takl więc dołączamy do nich i podążamy do przodu. Pan przewodnik pokazuje nam przejścia gdzie w życiu byśmy nie przypuszczali, że człowiek jest w stanie przejść. Czasami czołgajac się pod skałami, przeciskając przez szczeliny, wisząc nad przepaściami docieramy do pierwszego wodospadu. Chwilka zadumy i ruszamy w dalszą drogę. Ta część trasy okazyje się najbardziej emocjonująca. Przyklejeni brzuchami do ściany skalnej, pod nami rwąca rzeka posuwamy sie lekko do przodu. Prawdziwa adrenalina. Dochodzimy do wodospadu numer dwa, posiłek, odpoczynek i wracamy. Tym razem pan przewodnik każe nam się wcisnąć w szczeline skalną w którą zdawało by sie nie jest w stanie wejść dorosły człowiek, wykonać tam parę akrobatycznych manewrów, wspiąć się parę metrów w górę by dotrzeć do innej, prostszej ścieżki którą mamy zejść na dół. Dziewczyny wchodzą przede mną. Jako zgrabniejsze i smuklejsze idzie im to całkiem sprawnie choć widzę na ich twarzach przerażenie. Wchodze (wciskam się) jako ostatni nie bez problemów. Szczelina jest tak wąska, że nie sposób sie ruszyć. Spinam się, stekam i jestem na górze.
Droga z powrotem to już bułka z masłem ale widoki nadal zapierające dech w piersi. Po drodze umawiamy sie z dziewczynami na kolejny dzień. Postanawiamy wynając rowery i ruszyć w trase.
Wyjeżdzamy autobusem 50 km za miasto gdzie znajdują się przepiękne formacje skalne. Tam klasyka rocka. Podziwianie, ach i ech i rowerami ruszamy w powrotną drogę. Na początku gitara gra. Widoczki, fotki zabawa git ale po 30 kilometrze w 40 stopniowym upale mamy dosyć. Jak dojeżdzamy do miasteczka jesteśmy wyczerpani. Pozostaje nam siły jedynie na zjedzenie pysznego steka, buteleczkę winka i idziemy spać. Nastepnego dnia zwijamy żagle i jedziemy do Salta. Bolowia coraz bliżej.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (54)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Mama
Mama - 2010-10-10 14:48
To są niesamowite wrażenia widoki super a szcególnie te szczeliny Myślę, że jak wrócicie to będzie z Was tyko skóra i kosci.Całuję Mama
 
 
zwiedzili 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 172 wpisy172 151 komentarzy151 1549 zdjęć1549 0 plików multimedialnych0