Nastepnego dnia wycieczka do parku Komodo. Wiadomo w jakim celu. SMOKI. Plyniemy tam z poznanymi wczesniej szwedami. Droga jest dluga ale uplywa bardzo milo. Wkolo piekne widoki. Wyspy, wysepki I jeszcze mniejsze wysepki. Docieramy do parku, placimy 15 baksow wstepu I idziemy podgladac warany z komodo. Spotykamy ich cale stado juz po jakiejs minucie odpoczywajace w cieniu pod domkiem rangersow(straznikow). Sa naprawde olbrzymie. Idziemy na trekking zobaczyc wiecej. Mamy szczescie bo po drodze napotykamy szalonych naukowcow ktorzy lapia warany w pulapki I mierza je na wszelkie mozliwe sposoby. Pozwalaja nam wziac udzial w calym tym szalonym przedsiewzieciu I wraz ze szwedzkim kolega wazymy dwa takie stworzenia. Pierwszy ma okolo 40 lat I wazy 71 kilo. Drugi jest mniej okazaly I wazy tylko 62 kg. Po drodze spotykamy jeszcze mnostwo wszelkiego rodzaju malp, bawoly I jednego dwutygodniowego warana – co ciekawe do osiagniecia wieku 2 lat zyja one na drzewach. W drodze powrotnej do Lubanbagjo snorkelingujemy jeszcze przy jednej pieknej wyspie – korale so piekne I wracamy do hoteliku, zapisujemy sie na nurkowanie na nasteony dzien, jemy obiadek (ze szwedami) I spanko.
24/04
Kolejny dzien to wyprawa na caly dzien na morze. Karinka snorkelingowac a ja nurkowac. Zdecydowalismy sie na te wyprawe doslownie w ostatniej chwili poprzedniego dnia. I byla to wspaniala decyzja. Tego dnia nie zapomnimy napewno do konca dni naszych chyba ze zalapiemy alzcheimera czy inna amnezje. Tak wiec ruszamy w morze o 8 rano I udajemy sie ponownie do parku narodowego Komodo. Tu warto podkreslic, ze owy park to nie tylko wyspa Komodo ale ogromna powierzchnia na ktorej znajduje sie kilkanascie jak nie kilkadziesiat wysp a wraz z nimi morza I cisniny miedzy nimi.
Podroz lodzia zajmuje nam okolo 2 godziny. Docieramy do samotnie stojacej skaly na wodziwe I nasz divemaster informuje nas, ze to nasze pierwsze z trzech miejsc nurkowych dzisiejszego dnia. Sytuacja na powierzchni wydaje sie byc troche zawirowana. Prady wodne zdaja sie wrecz wariowac. Na powierzchni na naszych oczach tworza sie potezne wiry. Ze snorkelingowania nici. Karinka wraz z innymi snorkelingwcami zostaje na lodzi. Nam (nurkuje z nami 2 fajnych niemcow + jeden szwed o usmiechnietych oczach) divemaster oznajmia, ze moze byc ciezko ale trzeba twardym byc a nie miekkim I skaczemy do wody. Juz na poczatku dopisuje nam szczescie. 10 metrow w dole prosto pod nami na polce skalnej posrod korali lezy sobie ponad poltorametrowy rekin. Kiedy do niego podplywamy ozywia sie nieco, odplywa, podplywa, zaczyna polowac I robic sztuczki. Cieszy nas tak swoim zachowaniem przez dobre dwie minuty. Schodimy nizej na okolo 25 metrow. Sytuacja wydaje sie niegrozna. Jestesmy oslonieci przez skale I prady nam nie dokuczaja. Niestety maja wplyw na zasieg naszego nurkowania I nie mozemy wyplywac poza skale. Tak wiec krecimy sie od lewej w prawo I z powrotem, podziwiamy przepiekne korale twarde I miekkie, cudne rybenki duze I male, slimaki porosty ale najlepiej wygladaja na obu krancach skaly wzburzone wody. Mieli sie jak w pralce automatycznej. Po przepisowym czasie wynurzamy sie na powierzchnie I kapitan lodzi odpala silniki I plyniemy na nastepna miejscowke. A jest to miejsce zwane ‘manta point’. Zasiegnelem jezyka przed nurkowaniem I dowiedzialem sie, ze to malo interesujace miejsce jezeli sie nie spotka mant. I takie wlasnie okazuje sie w rzeczywistosci. Podwodna pustynia, zaspo-wydmy z polamanego twardego korala gdzie-niegdzie fajne korale ale nic specjalnego. Ustawiamy sie w czworke w tyraliere I wypatrujemy mant. 20 minut I nic. Jestem tym troche przybity I nagle slysze umowiony znak-sygnal. Plyne w strone z ktorej on doszedl a tam… MANTY. Osiem pieknych bestyjek ukrytych za skala (kryly sie przed dosyc silnym pradem). Ogromniaste. Okolo 5 metrow od czubka do czubka ‘skrzydla. Kazda po okolo 2 tony. Zostajemy z nimi przez nastepnych 25 minut. Zdaje sie ,ze wcale sie nas nie boja ale im blizej podplywamy tym bardziej oddaja pola. Podziwiamy je z kazdej strony. Sa piekne. Niestety walka z pradem dla nas jest dosyc wyczerpujaca I musimy zaczac sie wynurzac pamietajac o obowiazkowej 3 minutowej przerwie na 5 metrach. A ja juz od jakiegos niezbyt dlugiego czasu mam prawie pusto w zbiorniku. Wynurzamy sie wzrokiem zegnajac manty. Wyjmuje regulator z ust doslownie w chwili gdy zaczyna brakowac powietrza w butli. Na powierzchni okazuje sie, ze moi towarzysze mieli identyczna sytacje. Nasz przewodnik traktuje to z przymruzeniem oka, wybacza nasze zachowanie I uradowani wracamy na lodz. Na pokladzie okazuje sie, za Karinka tez widziala manty a nawet wiecej bo widziala tez Eagle Ray. To taka ponad dwumetrowa plaszczka innego rodzaju. Milo jest widziec jej rozpalone spojrzenie I budza sie w niej checi do nurkowania, co mnie bardzo cieszy. Czyzby narodzil sie moj buddy?
Jemy obiadek I plyniemy na kolejne miejsce. Tym razem spokojne nurkowanie z pradem. Nic specjalnego. Z grubsza relaks pod woda. A tu nagle…MANTA. Piekna, duza, okazala. Podplywam do niej bliziutko a ta robi szybkiego zrywa, macha ‘skrzydlami I znika w glebinach. Piekny to widok. Nurkujemy jeszcze pare chwilek ale jest juz spokojnie I bez wiekszych wrazen. Dzien konczymy piekna I pyszna rybka z grilla, pogaduszka z niemieckimi kolegami. A jutro dalej w droge…