I tak o! Wbrew damskiemu niechceniu i męskiemu uporowi dopięłem swego i poszliśmy na mecz. Musieliśmy przez to zostać w Sao Paulo parę dni dłużej bo tak się nieszczęśliwie zgrało, że drużyna na którą chcieliśmy pójść (Corinthians) akurat grała dwa mecze na wyjeździe i mogliśmy tylko na stadion popatrzeć choć to zbyt wielką rozrywką nie było. Ale poczekaliśmy i poszliśmy i warto było. Niesamowite to przeżycie znaleźć sie w kilkudziesięciotysięcznym tłumie zapalonych kibiców jednej z najlepszych drużyn klubowych świata. A jeszcze lepsze było to, że grali przeciw Botofago Rio de Janeiro, jednemu z głównych rywali do tytułu.
Niestety nie było nam dane zobaczyć sławnego Ronaldo, gdyż ów gwiazdor upadły z lodów przejedzenia i brzucha zapuszczenia nie jest ostatnio na boisko wpuszczany, chyba żeby piłki podawać ale nic nam o tym nie wiadomo. Grał za to przesławny Roberto Carlos i w pewnej chwili zdawało nam się, że w tłumie nas wychwycił i pomachał ale może to być tylko nasza imaginacja...
Mecz się zakończył 1:1
Jutro opuszczamy Sao Paulo i mykamy do Argentyny. Tam też w piłkę grają :)
Corinthians mia vida