Brrrr. Troszkę piździ. Jesteśmy w Tupiza – niewielkim miasteczku położonym na ponad 3000 m.n.p.m – pierwszym miaście po przekroczeniu granicy. W dzień gorąco, nocą temperatury bliskie zeru. Droga tu była prawdziwą mordęgą. Po standartach Argentyny lokalne autobusy wydają się jakby wypuszczono je prosto ze skansenu. Poza tym brak dróg. Wyboje, wykopki i zaduch okrutny.
Niewielu podróżników tu staje – większość jedzie od razu do Uyuni. My jednak zostaliśmy. Jest słodko. Jak w mojej Stawigudzie. Nic się nie dzieje. Wybieramy się na parogodzinną przejażdżkę konną po okolicy. (25 boliwianos za godzinę) Piękna sprawa. Konie, góry i my. Czujemy się trochę jak Bonnie i Clyde na dzikim zachodzie... :)