Uhm. Potosi miasto bajeczka. Piekne waskie uliczki, cudowna architekyura. Miasto kopaczy srebra, 10000 ludzi zyje tu z kopalni i kopania. Jest to najwyzej polozone miasto swiata - ponad 4 km n.p.m. W dzien ukrop straszny,w sloncu trudno wytrzymac, natomiast noca bez czapki i szaliczka ani rusz. Spimy pod 3 kocami i nie mozemy narzekac na chlod. Powietrze jest juz tak rozrzedzone ze trudno oddychac. Miejscowi mowia "chodz powoli, jedz malo i spij slodko bez swojej ukochanej". By ulzyc sobie uzywamy lisci koki. Mozna je zuc czy tez zrobic herbatke. Pomaga.
Nad miastem goruje wielka gora, siedziba ponad 250 kopaln. Do jednej z nich mamy okazje zejsc za niewielka oplata - raptem 70 bolivianos (okolo 15 USD). Karinka na starcie rezygnuje z takich atrakcji - odzywa sie chyba ukryta klaustrofobia ale ja nie odpuszczam, wiem ze moze byc malo fajnie ale z drugiej strony nie mozna odpuscic takiej okazji na skok adrenaliny.
Wyprawa zaplanowana jest na okolo 5 godzin. Najpierw jedziemy do magazynu ubrac sie odpowiednio na te okazje - kaloszki i wodoodporne spodnie i kurtka. Chwila jazdy samochodem na okolo 4500 m.n.p.m ( uff trudno oddychac) i wchodzimy do kopalni. Grupa dzieli si na dwie grupki po 5 osob + przewodnik. poczatkowo bulka z maslem, korytarze troche niskie ale da sie isc ale im dalej tym ciezej. Czasami trzeba isc na czworakach... i ten zapach malo fajny. Jest okrutnie duszno, pot leci po mnie ciurkiem. Po przejsciu jakichs 300 metrow w glab gory zaczynamy schodzic w dol. Nie ma zadnych wind czy tez schodow, tylko skaly lub czasami strzeliste drabiny ustawione w waskich przejsciach. Bardziej to przypomina wyprawe grotolazow niz odwiedziny kpalni. Tak schodzimy jakies 100 metrow w dol by dojsc do ostatniego etapu wycieczki - do gornikow wydobywajacych srebro. Kazdy z nich pracuje na wlasna reke - jak ma farta i znajdzie grudke to zarobi a jak nie to nie. Metody pracy sa iscie sredniowieczne - mlotek i dlutko. Nie uzywaja chlopaki zadnych urzadzen mechanicznych. Jedyna innowacja to dynamit. Kopalnia ma ponad 400 lat. Tak wiec docieramy do ostatniego etapu a tam tylko waziutka szczelina na okolo 30 cm. Pozostaje jedynie przeczolgac sie. Wszyscy w mojej grupie odpadaja. Czolgam sie sam pare metrow, samiusienki w mroku w srodku gory, tony skaly ponad mna. Nawet nie mam swiatla -kask ciagne za soba bo mi sie zsunal w trakcie czolgania. Serce mi wali jak szalone... w koncu po paru chwilach wychodze do wiekszego pomieszczenia gdzie czeka nz mnie gornik. Daje mu liscie koki i napoje jako prezenty od grupy i wspinam sie za nim prawie pionowym tunelem okolo 10 metrow w gore. Staram sie trzymac nerwy na wodzy... a jeszcze czeka mnie powrot ta sama droga. Serducho prawie odmawia wspolpracy na sama mysl. Zostaje z gornikami jakies 10 minut. Jest strasznie goraco i mnostwo pylu unosi sie w gestym powietrzu. Trudno oddychc. Biore swoja porcje koki i zuje. Staram sie doprowadzic oddech do porzadku... Gdy wracam do grupy jestem caly mokry, adrenalina mi chyba skoczyla ;) Wracamy ta sama trasa. Juz na zewnatrz okazuje sie ze bylem jedyna osoba ktora zdecydowala sie na ostatni etap. Bylo strasznie ale warto