Posiedzieliśmy w Otavalo dni parę, odpoczęliśmy, odetchnęliśmy i postanowiliśmy obkupieni lokalnymi dobraami ruszyć dalej w drogę. Wybór tym razem padł na Quilotoa i malowniczo położone wulkaniczne jeziorko. Udało nam się tam prędko dotrzeć i zalogowaliśmy się w uroczym hosteliku gdzie musieliśmy sami sobie palić w piecu-kozie i rąbać drewno na opał... temperatury nocą spadały do blisko zera a znajdowaliśmy się całkiem niedaleko od równika...
Kolejnego nastepnego dnia zupełnie przypadkiem nie planując spaceru obeszliśmy jeziorko w koło, ostatnie kilometry snuliśmy się już na nogach, bez wody, bez prowiantu 12 kilometrów z górki i pod górę... Wyczerpujący ale piękny spacer w deszczu, w chmurach smagani zimnym i porywistym wiatrem....
Następnego dnia postanawiamy wrócić do Bańos i odpocząć przed świętami. Hej