Po paru rewelacyjnych dniach przyszlo nam sie ponownie pozegnac z 'nasza' piekna wyspa. Tym razem wiemy, ze napewno tu wrocimy. Tym razem tylko zabierzemy jakies panaceum na 'sandflies' to takie male prawie niewidzialne muszki ktore zyja na piasku. Owe mikroskopijne potwory czynia bowiem wielka szkode na ciele czlowieka siadajac, gryzac i robiac siku. Skora po ich wizycie swedzi straszliwie a wyobrazcie sobie, ze macie takich pogryzien okolo 50 (Karina ma wiecej).
Tak wiec ruszylismy w dalsza droge. Dzien sie zaczal od opoznien. Stateczek przyplynal po czasie ale nam sie nie spieszylo. Przyjelismy to nawet z zadowoleniem. Mielismy 1 godzine darowana aby posiedziec dluzej na Pulau Tioman. Po dlugim i nudnym rejsie dotarlismy do Mersing gdzie spotkalismy naszego rodaka-Pawla i w trzyosobowej kompanii udalismy sie na obiadek. Zadowolilismy sie roznymi formami ryzu i co dalej??? Do autobusu do Johor Bahru mielismy pare godzin a w miescie skwar okrutny. Jajka na czole mozna bylo smazyc. Nie zastanawiajac sie dlugo wrocilismy do portu, znalezlismy laweczke w cieniu i rozkoszowalismy sie bryza od morza. Czas uplynal milutko. Pawel opowiadal nam a my jemu. Po jakims czasie przyszlo sie pozegnac. Wsiedlismy do autobusu i w droge. Wieczorem znalezlismy sie w Johor Bahru na dworcu autobusowym. Tlok, naganiacze, naciagacze ale naszego kolejnego transportu na lotnisko nie widac. Okazalo sie ze autobusiki na lotnisko kursuja do okreslonej godziny (20.00) a potem radz sobie sam. Jedyna opcja byla taksowka. Tylko cena nam nie odpowiadala. Zaden taksiaz nie chcial spuscic z ceny-RM 50.00-a malajski ringit mniej wiecej rowna sie zlotowce. Po dluzszych poszukiwaniach spotkalismy milego pana ktory swoim prywatnym samochodzikiem zawiozl nas na lotnisko za RM 35.00. I tak oto siedze na lotnisku pisze wam powyzsze a Karina rozkoszuje sie juz snem. Pozdrawiam i do nastepnej wizyty