Należywszy się i podjadłszy troszeczkę postanowiliśmy udać się w dalszą drogę... tym razem postanowiliśmy zapuścić żurawia i zobaczyć co się dzieje na karaibach. Opcji na karaiby w Nikaragui wiele nie ma... całe wybrzeże to dzika i niespenetrowana Moskita, taka lokalna Amazonia, raptem dwa nadbrzeżne miasteczka portowe bez drogowych połączeń z resztą kraju. Nasz wybór padł na Corn Islands (wyspy kukurydziane) 70 kilometrów od wybrzeża i miasta Bluefields... Zdecydowawszy gdzie, rozkminiliśmy trasę, zarzuciliśmy toboły na plecy i ruszyliśmy w drogę starając się po drodze ominąć Managuę – stolicę kraju. I to nam się udało – najsampierw cziken bus do Masaja tam prędka zamianka i kolejny autobus do Tipitapa by po godzinie siedzieć w kolejnym kurniku tym razem do El Rama – miasteczka-wioseczki gdzie droga się kończy a zaczyna przygoda... Cała podróż do El Rama kosztowała nas około 8 dolarów od głowy i pochłonęła cały dzień. Co zrobić, odwiedzając Nikaraguę trzeba być uzbrojonym po zęby w cierpliwość i wyrozumiałośc a nerwy należy trzymać na wodzy...
Zostaliśmy w El Rama na noc, wyszliśmy na wieś na rekonesans i zaczepieni przez lokalnych podpitych i niemiłych wielkoludów prędko wróciliśmy do hotelu oddając się pasjonującej grze w tysiąca... I wtem wtedy nagle i znienacka pod hotel podjechał autobus pełen białych ludzi i rozwiał nasze przypuszczenia, że musimy być jedynymi przedstawicielami kultury zachodu w tej zapadłej i zapomnianej przez boga mieścinie. Później okazało się, że aż tak zapomniana przez boga nie jest gdy odkryliśmy, że autobus białych to kanadyjscy wolontariusze budujący kościół i szkołę kaznodziejów jednego z kanadyjskich zgromadzeń. Zapytaliśmy ich skoro budują to czemu nie budują czegoś bardziej pożytecznego niż kościół – np. szkoły jakowejś gdzie lokalesi mogliby nabyć umiejętności jakieś w życiu przydatne. Konkretnej odpowiedzi nie uzyskaliśmy... :$