A w Leon okazało się, że głupie i biedne lokalne dzieci co statkiem cargo ze Scottem płynęły pogrzebały w Kariny plecaku i chyba nieświadomie i tylko dla samej kradzieży ukaradły Karinie z plecaka przewodnik po Ameryce Środkowej a z nim wszystkie nasze notatki co gdzie i jak... przyszło nam zatem poruszać się trochę po omacku ale szybko odnaleźliśmy taniutki hotelik polecony przez Andy’ego... Leon okazał się chyba najgorętszym miastem które dane nam było odwiedzić. Miasto jak inne, ładne, brudne i śmierdzące z interesującymi kolonialnymi budynkami i walącymi się ruderami w centrum miasta. Ludzie ciekawi świata i ciebie ale najbardziej co ich interesuje to twoje dolary, każden rękę wyciąga i sztuczek próbuje a to na nogę chorą a to na książki do szkoły... Poszliśmy grupą całą do knajpki zwanej Via Via by muzyki na żywo posłuchć i fajnie było i zabawy kupa. Piwko smakowe a szczególnie polecamy Tońa bo tanie i dobre... Po dnaich dwóch prawie żywcem usmażeni mimo krycia się w cieniu, podążania za cieniem i piwka chłodnego postanowiliśmy uciekać - na granicę i do Hondurasu na godzin parę by po przejechaniu południowego cypelka tego kraju dojechać do Salwadoru. Ole!