Po niecałych dwóch godzinach byliśmy na miejscu. Byliśmy jedynymi przedstawicielami cywilizacji zachodu w tym miasteczku co nam bardzo odpowiadało. Po lekkich problemach z ogarnięciem zakwaterowania (wszystko za drogo) zatrzymaliśmy się w klasztorze u Ojców Paulinów za $5 od głowy. Wielki wspólny pokój na dwadzieścia osób tylko dla nas. Alegria okazała się przeuroczym miasteczkiem o rześkim klimacie, położonym na przepięknych wzgórzch i niedaleko wulkanicznego jeziorka skąd mieliśmy niesamowite widoki na Pacyfik i wulkany Salwadoru. Trafiliśmy akurat w sam środek sezonu zbioru kawy i mieliśmy okazję zaliczyć darmowy tour po plantacji... Pierwszy raz spróbowaliśmy sławnych papusas – tortija nadziewana skwarami, fasolą i bóg wie czym. Po paru takich wzdęci i szczęśliwi wróciliśmy do klasztoru oddać się w objęcia Morfeusza by rankiem kolejnego dnia ruszyć dalej przed siebie – do Suchitoto – miasteczka nad jeziorem w północnym Salwadorze