Jak tu pięknie! krzyknęła mi w ucho Karina gdy byłem w śamym środku przycinania komara w autobusiku co nas wiózł z Coban do Lanquin... rozejrzałem się w koło i też się zastanowiłem nad wydaniem okrzyku zachwytu ale to już było... w każdym razie przed drugą część podróży nie zmrużyłem już oka tylko z lekko odchyloną w dół żuchwą podziwiałem widoki. Było co. Droga po pokręconej szutrowej drodze dolinami i szczytami zanurzeni w zieleni po sam dach busika... eh... bieszczady powtarzaliśmy sobie raz pop razie. Jak już dotarliśmy do Lanquin prędko zorganizowaliśmy sobie miejsce do spanka - rozwiesiliśmy hamaki za jakieś grosze w uroczum hoteliku z pięknym widokiem na rzekę i doliny... Pozwalaliśmy sobie na długie spacery, odwiedziny mrocznych jaskiń i na clou programu - Semuc Champey - wodospad co pięknie się uformował tworząc kilkanaście pięknych naturalnych baseników. Spędziliśmy tam cały dzień po prostu ciesząc się, że tam jesteśmy.